czwartek, 7 kwietnia 2011

ZDiT nie straci mianzi, czyli strach przed kopiuj-wklej

Mamy kolejny materiał o europeizacji łódzkiej komunikacji publicznej – na początek przez wprowadzenie Łódzkiej Karty Miejskiej. Od razu też zajrzałem w pierwszy wyguglowany adres, gdzie ukazał mi się przedruk analogicznego artykułu z 2007 roku, w którym wspomina się o analogicznym pomyśle z 2005 roku. Najśmieszniejszy komentarz, z 22 grudnia 2007 roku, brzmi „Teraz chyba się uda”.

Niestety wszystko wskazuje na to, że pomysł uda się zrealizować, ale w zdeformowanej wersji. Jednocześnie istnieje miasto niedaleko Łodzi, gdzie karta miejska, podobnie jak i cały transport publiczny, zrealizowane są dobrze/bardzo dobrze/coraz lepiej. Pradawnym staropolskim zwyczajem udajemy, że robimy transport jako pierwsi.

Nie rozumiem, dlaczego ZDiT po prostu nie zrobi kopiuj-wklej systemu warszawskiego. Dla niezorientowanych: Warszawa to dużo automatów na przystankach, karta miejska z coraz większą ilością funkcji, możliwość płacenia za bilet także komórką (ostatnio już w dwóch systemach) oraz bilety u kierowcy (dla naprawdę nieogarniętych). Wicedyrektor ze ZDiT argumentuje: pojazdów jest mniej niż przystanków. Odpowiadam: po cholerę wydajecie pieniądze na półśrodki, skoro nie wiadomo jeszcze jak będzie wyglądać karta miejska (jeśli w ogóle będzie)? Kupienie teraz automatów na te żenujące papierowe bileciki oznacza konieczność ich wymiany kiedy będą wymagać funkcji doładowania karty. Znowu skończy się z CBA na karku. I po co mi automat w pojeździe? Nie dość, że kupuję bilet w czasie rodeo, to nie mogę po prostu podejść i kupić sobie 3-4 biletów na zapas, żeby to zrobić muszę wsiąść i zużyć jeden z nich.

Wciąż też możemy pochwalić się cudowną anegdotą o Zgierzu, w którym jako jedynym mieście w województwie można zapłacić za bilet SMSem. System niemożliwy do wprowadzenia w Łodzi, wróg zwarł szeregi i nie pozwala.

Gdzieś tam na pograniczu mózgownicy kołacze mi się myśl, że w Łodzi nie ma karty miejskiej, bo większość klientów MPK nie byłoby w stanie jej obsłużyć. Może też nie mogłoby? Wszak organizacja zaplecza związanego z wydawaniem i ładowaniem kart oznacza konieczność rozbudowy tych budek, w których MPK sprzedaje migawki. Może jest to wynik racjonalnej oceny sytuacji: liczba pasażerów zbiorkomu maleje, jeżdżą tylko ci, co muszą, więc po co ten środek europeizować, może nie iść tą drogą?

Mam też drugie wrażenie: alergia ZDiT na pojechanie choćby z wycieczką do Warszawy, w czasie której zobaczyliby jak ta straszna Hydra dobrze działa, wynika z jakiegoś pierwotnego lęku przed stratą twarzy, choćby i w wyniku drobnego zdarzenia. Dla Chińczyka utrata MIANZI to bowiem śmierć cywilna. Jak dotąd Zarząd trzyma się dobrze – nie wprowadził żadnej haniebnej instytucji (buspasa, strefy 30, deptaków). Może czerpanie z wzorców stolicznych to po prostu kolejna odbierająca honor czynność. Jeszcze cytat z Dziennika: W Łodzi działa jedna organizacja Zarząd Dróg i Transportu. Rola tego organizatora, w porównaniu z Warszawą, jest marginalna, a monopol przewoźnika MPK jest zbyt duży i przytłaczający. Dziwi się Leszek Ruta z ZTM, dziwią się wszyscy.

Obie Hanki podczas kurtuazyjnego spotkania deklarowały pełną współpracę. W sferze know-how dla każdego jest oczywiste, że chodzi o jednokierunkowy transfer wiedzy z Warszawy do Łodzi. Czekam na ten transfer z utęsknieniem, zwłaszcza, że możemy na nim sporo oszczędzić, bowiem pracownicy ZTM szkolą się w tej właściwej Europie, żeby lepiej realizować zadania publiczne.
  
Wniosek na sam koniec będzie wspólny dla wielu zagadnień: problemem nie są pieniądze, tylko głowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz