poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Mokre sny o Duopolis

Każdy dziennikarz piszący dzisiaj o pomyśle Duopolis powinien obowiązkowo przewertować archiwum swojej gazety do 20 lat wstecz. Znajdzie tam teksty, które może sobie skopiować, zmieniając tylko nazwiska prezydentów lub dętek. Duopolis wróciło jako element kampanii wyborczej (w Łodzi – ważny, w Wawie – marginalny). Rośnie podniecenie na dźwięk tego słowa, rozpoczyna się okres mokrych snów. Najświeższy tekst wyszedł spod pióra Piotra Brzózki z Dziennika.

Po pierwsze – chwała mu za przypomnienie, jak stara to idea i jak konsekwentnie niewprowadzana w życie. Po drugie – chwała mu za chłodną, realistyczną kalkulację możliwych scenariuszy. Dorzucę teraz swoje 5 gr.

Warszawa do niczego Łodzi nie potrzebuje. Gdyby wszyscy łodzianie pracujący w stolicy nagle zniknęli to zajęcie tej luki nastąpiłoby z większą lub mniejszą łatwością, bowiem Warszawa brejndrejnuje nie tylko Łódź, ale także (nie zważając na odległości) Kraków, Poznań, Wrocław, Gdańsk, Parzęczew, Duszniki Zdrój i Świnoujście. Warszawa jest po prostu jedynym polskim miastem o potencjale metropolitalnym i jako takie będzie zawsze przyciągać ludzi z całego kraju. Różnica polegająca na tym, że armia łodzian codziennie dojeżdża te 2 godziny do pracy, jest z warszawskiej perspektywy niewidoczna, bez znaczenia dla biznesu i miasta.

Dojeżdżających łodzian została zresztą garstka, po okresie remontu, w którym pociąg jechał 3 godziny, ocaleli najsilniejsi psychicznie oraz marynarze. Skrócenie czasu podróży do 65 minut nie będzie rewolucją, choć z pewnością skusi kolejne zastępy łodzian do ładowania się w pociąg. Przy okazji pociągu warto wspomnieć, że rośnie sława Łodzi jako miasta mającego kompletnie gdzieś ludzi z niego korzystających. Prezydent Skierniewic nawrzucał na PKP za przepełnione składy, burmistrz Żyrardowa naciskał na remont dworca (wygrał). Wskażcie mi w UMŁ osobę, która zajmuje się monitorowaniem ilu łodzian jeździ do Wwy, w jakich warunkach, czym i za ile. Przecież to nie jest zadanie gminy, nie ma myślnika w ustawie! Gdyby PKP skróciło kursy do Koluszek (ekonomicznie uzasadnione), raczej nie nastąpiłby koniec świata. Ot, 2-3 tysiące ludzi zmieniłoby miejsce zamieszkania.

Śmieszność Duopolis objawiła się bardzo mocno właśnie w czasie legendarnego już spotkania Hanek na szczycie (tego po wyborach). Hanka Warszawska uśmiechała się poprawnie i niezbyt wiedziała co powiedzieć bidulkom z Łodzi, bo przecież ma swoje sprawy, dużo większe niż Łódź, a Hanka Łódzka, nie wiedząca jeszcze wtedy jaki jest pomysł na miasto (chyba dalej nie wie) uśmiechała się równie serdecznie. Temat – kultura, raczej drugi sort zagadnień dla Duopolis. Organizator? To jest najlepsze. Stowarzyszenie Duopolis – wow, pomyślicie, powstało takie łódzko-warszawskie coś! Owszem, stowarzyszenie to promuje ideę duopolis, ale Warszawy z Berlinem.

Idźmy dalej – biznes nigdzie się z Warszawy nie wyprowadzi, koncentracja organów administracji już się tutaj dokonała i nic nie odklei firm od sektora publicznego, z którym mają bliskie kontakty, a także od siebie samych. Dawno dawno temu istniała koncepcja dwóch stolic (na wzór choćby niemiecki), z instytucjami publicznymi rozłożonymi między Warszawą a – no właśnie, na 100% Łodzią! Niestety, obecna monokultura administracji została już zakonserwowana w Warszawie i trudno znaleźć organy, które możnaby z niej wyrwać bez generowania bardzo dużych kosztów. Myślałem o Sądzie Najwyższym, spływają do niego sprawy z całej Polski i nie wymaga intensywnej współpracy z innymi organami centralnymi. Niestety - 95% administracji, np. Trybunał Konstytucyjny, jest dość mocno połączone funkcjonalnie ze swoim otoczeniem. Najważniejszą zmienną tego przedsięwzięcia jest czas i koszt podróży na trasie Warszawa-Łódź (cywilizacyjnie raczej w III świecie) oraz stan rozwoju e-government w Polsce (tamże). W tej chwili ta idea jest zdechła i nie ma na horyzoncie siły zdolnej ją ożywić.

Realnym do wykonania planem jest stworzenie wielkomiejskiej alternatywy dla mieszkania w Warszawie dla ludzi, którzy w niej pracują. Czas dojazdu do centrum stolicy – 65 minut, stanowić może atrakcję dla osób, które wybierają zamieszkanie w gminach ościennych albo na rogatkach Warszawy. Warto jednak pamiętać, że ceny nieruchomości w Łodzi i w tych obszarach zbliżają się do siebie, zaś zdanie się na łaskę i niełaskę PKP jest psychicznie postrzegane jako hazard, a nie poprawa warunków bytowania. To pozostawia nas z najważniejszym pytaniem.

Jak, do cholery, to miasto wygląda?! Zrobienie enklawy przepychu w centrum największego slumsu Polski po prostu nie zadziała. Wszystkich boli szyja od zadzierania głowy w górę, a w dole czekają nierówne chodniki, przez które można upaść w kałużę błota i gówna. Oczywistym jest, że wybory wygrywa się szklanymi domami, a nie równym chodnikiem czy tynkiem w kolorze Innym-Niż-Róż, ale na Allaha, przecież jakość życia w Łodzi, ta trudno mierzalna, niezależna od dochodu, wręcz nieuchwytna, jest po prostu katastrofalna. Kiedy idę wieczorem Piotrkowską czuję fizyczny ból, na który składa się ciemność tej ulicy, pustki na niej panujące, smród spalin, żulia, wybór knajp, perspektywa noża po skręceniu w jakąkolwiek przecznicę, wizja długiego i skomplikowanego powrotu do domu czymś innym niż samochód. Wiele z tych problemów nie zależy od kasy – to ważne stwierdzenie, bo pogląd, że deszcz euro zmieni nagle miasto, brutalnie się zweryfikował. Największy problem miejskości Łodzi to wymiar społeczny, nie ekonomiczny. Miasto po prostu nie jest gotowe na wyzwania, jakie stawia przed nim Duopolis.

Jednocześnie w centrum tyka bomba. Tyka w konstrukcjach kamienic (trzeszczą i drżą), tyka w głowach i wątrobach sporej grupy mieszkańców, która zaczyna wypierać (także do Warszawy) pragnących normalnego - nawet jak na Polskę - życia. Polska 2050 to szacunkowo 32 miliony mieszkańców, aktualnie 50% dzieci rodzi się w rodzinach o dochodzie na osobę nieprzekraczającym 500 złotych. Każda anomalia demograficzna jest w Łodzi podniesiona do kwadratu. Kurczy się materiał na przyszłą klasę średnią miasta, która zdolna byłaby do wybrania sensownej, prawdziwie samorządowej władzy. Powiela się schemat innych miast upadłych – im biedniej, tym lepsze łowisko dla partii.


Dobranoc – mokrych snów o Duopolis.

2 komentarze:

  1. Ciekawy pogląd. W sumie szalenie pesymistyczny.
    To co robić? Ostatni gasi światło?
    Warszawa też ma swoje ograniczenia, co widać już teraz. Są już takie dzielnice, że trudno stwierdzić, czy to jeszcze Warszawa, a dojazd z nich do centrum zajmuje więcej niż te 65 minut. A więc jeżeli nie teraz, to w niedalekiej przyszłości Warszawa będzie potrzebowała dużych miast położonych "niezbyt" daleko z minimalnym potencjałem i to raczej nie będzie Radom.
    A może od dawna planowane (i równie długo niepowstające) lotnisko zbliży Warszawę i Łódź? A może (wciąż odległa ale jednak nadchodząca) liberalizacja rynku przewozów kolejowych coś zmieni?

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety, ale notka do mnie trafia. Łódź bogata niestety nie jest, a władze chyba nie stać na postawienie na lokalny patriotyzm. Szukamy dookoła nie widząc własnego potencjału. Szkoda tylko, że ten potencjał wyrażany jest w blaszanych fabrykach zatrudniających przez agencje na umowy tygodniowe. Szkoda, że w tym mieście transport postrzegany jest jako własny samochód, poszerzanie ulic, burzenie pod parkingi. Do Warszawy nic nie mam, ale powinniśmy postawić na siebie.

    OdpowiedzUsuń